sobota, 26 lipca 2014

Łowcy - część 2

Łowcy
Czerń spojrzenia


Biegła przez las szybko, omijając pnie drzew z zadziwiającą precyzją. Jej czerwone oczy płonęły wściekłością, którą starała się w sobie stłumić. Ból, który czuła w swoim wnętrzu był niemal niemożliwy do zniesienia. Tak jak wcześniej nie dopuszczała do siebie tego uczucia, tak teraz musiała to przyznać – kochała Kaola, kochała tak mocno jak jeszcze nikogo w swoim życiu, nawet przed przemianą. A teraz go straciła. Imithy zatrzymała się gwałtownie, po czym z furią przeorała pazurami korę najbliższego drzewa. Potem jeszcze raz i jeszcze. Aż w końcu zmęczona opadła na kolana. Schowała twarz w dłoniach i zaczęła się kołysać monotonnie, starając się uspokoić...
***

Nagły trzask suchej gałązki przerwał panującą wokół niej ciszę.
- Proszę, proszę, co my tu mamy... - Do jej uszu dobiegł pogardliwy, męski głos. Usłyszała kroki i szuranie liści za sobą. Sądząc po odgłosach, mężczyzna nie był sam. I faktycznie, zaraz odezwał się kolejny głos.
- Taka bidulka, sama w lesie... Jak myślisz, możemy się z nią zabawić? - Słowa zostały podkreślone charczącym śmiechem. Do nosa Imithy dobiegła niezbyt subtelna woń alkoholu. Łowczyni powoli się odwróciła, po czym podniosła głowę, spoglądając na przybyszów wilgotnymi oczami. Na oko mieli ponad 30 lat, byli niechlujnie ubrani i strasznie cuchnęli. Jeden miał rudawe włosy i splątaną brodę, drugi zaś ulizaną do tyłu, przetłuszczoną blond fryzurę. Ich kroki były niepewne, chwiejne. Niewątpliwie byli ludźmi. Rudy podszedł niebezpiecznie blisko dziewczyny. Z całą pewnością nie zdawał sobie sprawy z zagrożenia, nie dostrzegł też krwistej czerwieni jej oczu, błyszczących niepokojąco. Drugi stał nieco z boku, obserwując poczynania towarzysza.
- Ej, Tylko zostaw coś dla mnie! - Rzucił bełkotliwie, znów zanosząc się paskudnym śmiechem.
Tamten nic nie odpowiedział, tylko wyrwał się do przodu i chwycił Imithy za ramię, zapewne chcąc ją podciągnąć do góry. W tym samym momencie poczuł na swoim ciele coś lepkiego i ciepłego. Zaraz potem poczuł ból i chwilę przed śmiercią dostrzegł pazury łowczyni oddalające się od jego gardła. Widząc rozgrywającą się przed nim scenę, blondyn zaczął wrzeszczeć, po czym zerwał się do ucieczki. Jednak szybko zorientował się, że daleko nie da rady dobiec, ponieważ alkohol odurzał jego zmysły. Dziewczyna już przy nim była. Chwyciła go za krtań, po czym zaczęła ściskać, wbijając pazury w miękką skórę. W niczym nie przypominało to subtelnego sposobu zabijania ofiar podczas polowania. Teraz chciała poczuć ich krew, ich strach. Mężczyzna szybko zakończył żywot, ona tymczasem porzuciła oba ciała, po czym ruszyła przed siebie, nieco spokojniejsza niż wcześniej. Zamiast furii, w jej oczach widać było teraz chłód.
***

Kilka godzin później dotarła do swojej kryjówki. Nie zamierzała przebywać tam długo, jednak musiała wziąć ze sobą choć kilka rzeczy. Szybko wygrzebała spomiędzy ruin swój kościany sztylet. Używała go bardzo rzadko, ale uznała, że w obecnej sytuacji może się przydać. Chwyciła również zapasowy komplet ubrań, po czym rozejrzawszy się jeszcze raz dookoła, opuściła swoje schronienie, by stawić czoła nowej rzeczywistości. Nie zamierzała się poddawać, tego była pewna. A to oznaczało, że najwyższy czas odwiedzić Corviuus, Kruczą Wieszczkę...
***

Corviuus mieszkała spory kawał za miastem, co z kolei oznaczało kilka możliwości. Imithy mogła ukraść samochód, by tam dotrzeć. Mogła również udawać człowieka i skorzystać z pociągu bądź autobusu. Jednak oba sposoby oznaczały, że przyciągnie uwagę Rady, a tego bardzo chciała uniknąć. W związku z tym pozostała jej możliwość wędrówki na piechotę.
Łowczyni ruszyła pustymi już ulicami, z kapturem naciągniętym na głowę. Gdyby przypadkiem spotkała jakiegoś pobratymca, wolała pozostać anonimowa. Jej czerwone oczy lśniły lekko, dłonie zacisnęła w pięści. Sztylet był bezpiecznie schowany w czarnej pochwie przypiętej do uda. Jej krok był lekki i szybki, postawa niemal dumna, choć nie było w niej ani krzty tego uczucia. Jej duszą zawładnęła ciemność, chęć zemsty i odzyskania tego, co straciła. I wiedziała, że zrobi wszystko, by to osiągnąć. Niezależnie od ceny, którą przyjdzie jej zapłacić.
***

Dom wieszczki rozpoznała natychmiast. Położony kilkaset metrów w głąb lasu, z prowadzącą do niego momentami ledwo widoczną dróżką, oznaczoną czarnymi jak noc piórami. Łowczyni szła teraz dużo wolniej niż na początku. Świtało, pierwsze promienie słońca nieśmiało prześwitywały między drzewami. Dookoła unosiła się mgła, a wilgoć i chłód poranka były nieco dokuczliwe. Mimo tego wszystkiego i długiej drogi, którą przebyła przez noc, Imithy nie czuła się zmęczona. Niezłomna motywacja dostarczała jej wystarczającej energii. Dotarłszy w końcu pod drzwi, uważnie zlustrowała budynek. Był niewielki i wyglądał na bardzo stary. Zbudowana z drewna chatka, której ściany powoli zaczynały gnić wyglądała raczej żałośnie. Dziura w dachu, skleconym z desek i bliżej nieokreślonej masy pełnej ziemi i mchu, zapełniona była przez starannie sklecone gniazdo, w chwili obecnej puste. Okna były brudne i matowe, nic nie dało się przez nie zobaczyć. Łowczyni zapukała głośno, przerywając tym samym wszechobecną ciszę. Po chwili usłyszała łoskot, po czym drzwi otworzyły się, ukazując niezbyt wysoką, chudą kobietę o niemal białych włosach. Na jej fryzurę składały się ogromne ilości czarnych piór oraz koralików tej samej barwy, wplecionych w kosmyki o kolorze wyblakłych kości. Jej twarz pokrywała siateczka zmarszczek, ale postawą przypominała raczej młodą dziewczynę. Oczy natomiast miała niczym dwie bezdenne studnie, idealnie czarne. Corviuus uśmiechnęła się delikatnie, ale w jej mimice było coś niepokojącego. Imithy skinęła jej głową z szacunkiem, po czym nie czekając na jakąkolwiek reakcję, przedstawiła swoją sprawę.
- Przyszłam zasięgnąć wiedzy w twoich księgach.
- Wiem. Wiem też czego szukasz. I uwierz mi, nie chcesz tego znaleźć. - Odezwała się tajemniczo, potrząsając przy tym głową. Koraliki zagrzechotały cicho.
- Owszem, chcę. I nie myśl sobie, że tak łatwo zmienię zdanie. - Ton głosu młodej łowczyni był zdecydowany, a ona sama zaczęła się irytować.
- Niewątpliwie. Miałam jednak nadzieję, że jesteś rozsądniejsza. - Corviuus uśmiechnęła się smutno, po czym przesunęła się, robiąc przejście w drzwiach. Imithy odpowiedziała złowrogim uśmiechem, pokazując kły, po czym wkroczyła do wnętrza chatki. Środek był tylko trochę bardziej przytulny niż zewnętrza część budowli. Dookoła panował straszny bałagan, wszędzie walały się gałęzie, strzępy mchu, a przede wszystkim kości, zarówno bardzo stare, jak i świeższe. Łowczyni jednak zignorowała to wszystko, kierując się prosto do klapy w podłodze. Gdy tylko do niej dotarła, czym prędzej ją otworzyła. Nie było bowiem tajemnicą, że Krucza Wieszczka, właścicielka pokaźnej biblioteczki, trzymała wszystkie cenne książki w podziemnej sali. I tam właśnie zaprowadziła Imithy zaskakująco sucha i czysta drabina. Pomieszczenie było oświetlone lampami zawieszonymi na ścianach, w czymś co przypominało ptasie gniazda. I jak doszła do wniosku łowczyni, tym prawdopodobnie były. Nie tracąc więcej czasu na przyglądanie się otoczeniu, zaczęła niecierpliwie przeczesywać wzrokiem kolejne regały, szukając czegoś, co pomogłoby jej odzyskać Kaola. I po dłuższym czasie bezowocnych poszukiwań, w końcu udało jej się znaleźć książkę, która brzmiała obiecująco...
***

Oprawiona w czarną skórę ze spiralnymi tłoczeniami układającymi się w czaszkę na okładce, księga wydawała się o wiele cięższa niż wskazywałby na to wygląd. Łowczyni znalazła stare, lecz solidne biurko w kącie pomieszczenia i teraz powoli przewracała pożółkłe strony, zawierające opisy najróżniejszych mrocznych rytuałów. Nagle jej wzrok zatrzymał się na jednym z tytułów. „Zza grobu” głosił wytłuszczony napis, a pod spodem znajdował się dopisek „przywracanie do życia”. Imithy uśmiechnęła się z satysfakcją, po czym ostrożnie wyrwała stronę z opisem rytuału i schowała ją do kieszeni. Wtem za sobą usłyszała ciche kroki. Odwróciła się gwałtownie, jednocześnie zatrzaskując księgę. Przed nią stała Corviuus, jej czarne oczy patrzyły na dziewczynę smutno.
- A więc znalazłaś to, po co przyszłaś. Szkoda. - Słysząc to, czerwonooka łowczyni warknęła groźnie. - Ależ nie złość się dziecko. Nie zamierzam cię powstrzymywać. Miałam nadzieję, że będziesz potrafiła zrobić to sama. I nie wstąpisz na ścieżkę mroku.
- Już od dawna nią kroczę. - Odparła Imithy z pogardą, po czym odtrąciła na bok Kruczą Wieszczkę i skierowała się szybkim krokiem do wyjścia. Białowłosa patrzyła za nią, bawiąc się koralikami wplątanymi w jej fryzurę.
- Szkoda, dziecko... Szkoda... - Wyszeptała jeszcze, gdy jej gość zniknął jej z oczu.
***

Gdy tylko oddaliła się od domu Wieszczki, wyszarpnęła z kieszeni wyrwaną stronę i gorączkowo zaczęła ją czytać. „Księżyc...Ofiara...Krew...” - mamrotała pod nosem, zapoznając się z treścią rytuału. Skończywszy, podjęła decyzję, że będzie potrzebowała pomocy. I wiedziała doskonale, do kogo się zwrócić z tym problemem.
***

Kryjówka Tsoara mieściła się w jednym ze śmietników na podziemnym parkingu w centrum miasta. Miejsce bardzo ryzykowne i z pewnością bez wygód, ale całkiem nieźle ulokowane. Młody łowca akurat wracał z polowania, po raz kolejny nieudanego. Wyraźnie wskazywała na to jego wychudła sylwetka i lekko zapadłe policzki. Zmęczony i rozgoryczony, wszedł do swojej kryjówki nie zachowując żadnych środków ostrożności i już zamierzał opaść na worki walające się pod jego nogami, gdy usłyszał cichy warkot. Błyskawicznie odzyskał czujność i rozejrzał się dookoła. W mroku przed nim dostrzegł dwa błyszczące czerwono punkciki. Odsunął się do tyłu, zaniepokojony. Z cienia przed nim wyłoniła się drobna, kobieca sylwetka. Najpierw ukazały się całe oczy, o barwie krwi, świecące lekko. Następnie jasne, ostre kły i sięgające do ramion złote włosy. Chwilę mu zajęło uświadomienie, że skądś zna stojącą przed nim postać.
- Nie cieszysz się z mojej wizyty, Tsoarze...? - I wtedy ją rozpoznał.
- Imithy! - W jego głosie radość mieszała się z niepokojem i niepewnością. - Co ty tu robisz?
- Mam pewien interes... I chciałam... Powiedzmy, że zaproponować współpracę. - Uśmiechnęła się słodko, z błyskiem jadu w oczach. Chłopak nie wiedział, co powiedzieć. Był tak zaskoczony wizytą znakomitej łowczyni, że nawet nie zastanowił się nad tym, skąd znała jego kryjówkę.
- Ja nauczę cię polować, a ty pomożesz zgromadzić mi potrzebne składniki.
- Składniki..? - Zapytał, wciąż onieśmielony. Oferta brzmiała znakomicie, ale nie wiedział, czy przypadkiem jego gość nie stroi sobie z niego żartów.
- Nie twoja sprawa. - Prychnęła. - Ale sama obawiam się, że nie zdobędę wszystkiego na czas.
- Rozumiem. - Tsoar przełknął ślinę.
- To jak będzie? Zgadzasz się? - Imithy uśmiechnęła się drapieżnie. Była pewna swojego zwycięstwa. I nie myliła się. Łowca skinął głową, po czym uśmiechnął się niepewnie.
- W takim razie nie ma czasu do stracenia, pełnia jest za trzy dni! - Chwyciła zdezorientowanego chłopaka za rękę i pociągnęła go za sobą w noc.
***

Następne kilka godzin spędzili na nauce polowania. Tsoar robił postępy bardzo wolno i łowczyni była coraz bardziej zirytowana jego umiejętnościami, a raczej ich brakiem. Wciąż na nowo pokazywała mu, jak najlepiej podbiec do ofiary i jak najskuteczniej ją unieruchomić, przy użyciu kłów i pazurów. Poinstruowała go, jak najskuteczniej uciszyć delikwenta, gdzie najlepiej ugryźć i w jaki sposób wyssać duszę, która była doskonałym źródłem energii. To ostatnie nawet zaprezentowała na swoim uczniu, całując go, czego skutkiem była jedynie doszczętnie zniszczona koncentracja. Zniesmaczona, Imithy postanowiła, że póki co sama coś upoluje i podzieli się z chłopakiem, bo inaczej z pewnością umrą z głodu. Zaczaiła się na nic nie spodziewającego się mężczyznę, który szedł akurat ciemną uliczką. Wyskoczyła znienacka, tym razem zaczynając od okrutnego pocałunku. Jej ofiara była tak zaskoczona, że instynktownie oddała pocałunek, co łowczyni wykorzystała, by czerpać większą przyjemność z całego procesu. Gdy już pozbyła się duszy, pełna energii, oddała bezwolne ciało Tsoarowi, który chciwie począł wysysać z niego krew. Kiedy już oboje byli nasyceni, porzucili ciało w pobliżu, pogrzebawszy je w jednym z wielkich pojemników na śmieci. A potem rozpłynęli się w mroku.
***

W podobny sposób upłynęły im następne dni, aż nadszedł dzień pełni. Tsoar nie poczynił żadnych większych postępów w polowaniu, ale jego nauczycielka, mimo irytacji, raczej się tym nie przejmowała. Jej myśli były zaprzątnięte nadchodzącym rytuałem. Brakowało jej tylko odpowiedniego miejsca, w którym mogłaby go przeprowadzić. W związku z tym wysłała młodego łowcę na poszukiwania, a sama powtarzała w kółko formuły, które będzie musiała wymawiać podczas trwania tego wszystkiego. Miała szczerą nadzieję, że całość się uda, ponieważ nie była zachwycona ceną, którą miała zapłacić. Lecz jak już wcześniej postanowiła, nie cofnie się przed niczym. Chwilę przed południem chłopak zameldował, że znalazł niedaleko piwnicę z oknem, przez które powinno wpadać światło księżyca. „Znakomicie! Teraz muszę tylko wymyślić, jak go podstępem zmusić do...” - Przemknęło jej przez głowę, ale nie chciała kończyć tej myśli. Nie miała pomysłu jak się do tego zabrać, gdy nagle przypomniała sobie scenę w lesie. Wyczuwała wtedy doskonale zamiary dwóch pijanych mężczyzn i wiedziała, że tego właśnie potrzebuje. Tylko czy to wystarczy? Nakazała Tsoarowi zaprowadzić się do znalezionej przez niego piwnicy. Małe, zakratowane okienko pod sufitem faktycznie było jedynym źródłem światła. Poza tym, pomieszczenie składało się jedynie z betonowych ścian i podłogi, wszystkich łysych i zimnych. Imithy zostawiła tam blondwłosego łowcę, a sama naciągnęła głęboko kaptur na twarz, po czym skierowała się do najbliższego sklepu monopolowego. Weszła do środka i najspokojniejszym głosem, jaki była w stanie przywołać, cicho odezwała się.
- Poproszę pięć piw. - Nie wiedziała, ile będzie potrzebować, więc miała nadzieję, że tyle wystarczy. Sprzedawca popatrzył na nią nieufnie.
- Dowód? - Łowczyni spojrzała na niego zdezorientowana, po czym zrozumiawszy, że człowiek nie zamierza jej tak po prostu sprzedać tego, co potrzebowała, westchnęła głośno. Jednym susem przesadziła ladę, po czym ugryzła go w szyję, przebijając tętnicę. „A chciałam być miła...” - pomyślała, sycąc się gorącą krwią. Nie miała już czasu na chowanie ciała, więc chwyciła tylko to, po co przyszła, po czym szybkim krokiem ruszyła do piwnicy. Musiała wszystko przygotować.
***

Tsoar siedział pod ścianą i intensywnie myślał, gdy łowczyni weszła do środka. Zamknęła za sobą drzwi i usiadła obok niego. Chłopak przez chwilę lustrował jej twarz, zanim spytał:
- Imithy, przepraszam, ale czegoś nie rozumiem... Mówiłaś, że potrzebujesz mojej pomocy w gromadzeniu składników... Ale przecież niczego nie zbieraliśmy...
- Ciii! - Łowczyni położyła palec na ustach, przerywając jego monolog. Po chwili podała mu jedną z puszek. - Masz, pij na zdrowie! - Uśmiechnęła się delikatnie. W środku była kłębkiem nerwów, z niepokojem wyczekując na wzejście księżyca. Położyła resztę puszek obok niego.
- Możesz wypić je wszystkie. Zasłużyłeś. - Powiedziała, wciąż się uśmiechając. Miała nadzieję, że alkohol wyzwoli u niego agresję, którą jako łowca powinien mieć w sobie. W obecnej sytuacji było jej to niemal niezbędne. Robiło się coraz później. Imithy krążyła niespokojnie po całym pomieszczeniu, podczas gdy Tsoar opróżniał jedną puszkę za drugą. Słońce już prawie zaszło, księżyc mógł się pojawić w każdej chwili. I wtedy łowca wstał. Zachwiał się lekko, po czym trochę bełkocząc, zwrócił się do chodzącej w tę i z powrotem łowczyni.
- Wiesz... Wyglądasz naprawdę dobrze. - Dziewczyna obróciła się w jego stronę. Gdy dostrzegła jego pożądliwe spojrzenie, po plecach przeszedł ją dreszcz. Już wiedziała, że jej plan zadziałał. Ale to nie znaczyło, że była nim zachwycona. Tsoar podszedł bliżej.
- Och...Od dawna chciałem ci to powiedzieć. - Przesunął ręką po jej biodrze. - I zrobić tak wiele więcej... - Złapał ją w pasie, jego obie dłonie chciwie przesuwały się po jej brzuchu i biodrach, nie mogąc się zdecydować, w którą stronę chcą podążyć. Imithy oddychała ciężko. Tak bardzo chciała się wyrwać, ale wiedziała, że nie może. Nie tym razem. Podjąwszy w końcu decyzję, zdecydowanym ruchem łowca chwycił jej biust, przyciskając całe jej ciało do siebie.
- Teraz wreszcie mogę cię mieć. Dla siebie... - Zerwał z niej bluzę, a następnie bluzkę. Poświęcił chwilę na obejrzenie jej ciała. Słońce już całkowicie zaszło za horyzontem. Po chwili jednym ruchem ściągnął również jej spodnie. Łowczyni czuła się paskudnie stojąc przed nim w samej bieliźnie, upokorzona i bezsilna. Szczerzyła groźnie kły, ale mogła zrobić tylko tyle. Tymczasem Tsoar złapał ją mocno, po czym nie przejmując się delikatnością, rzucił nią o nagą, betonową podłogę. Imithy jęknęła z bólu, ale posłusznie leżała, gdy łowca przycisnął ją do ziemi. Tylko jedną ręką macała posadzkę wokół siebie, w poszukiwaniu swojego kościanego sztyletu. W tym samym czasie chłopak, uśmiechając się drapieżnie, rozpiął spodnie.
- Będziesz moja! - Wrzasnął, a dziewczyna poczuła rozdzierający ból, rozchodzący się po całym ciele. Jęknęła głośno, ale nie zaprzestała swoich gorączkowych poszukiwań. Zaraz potem zalała ją kolejna fala bólu i tym razem nie udało jej się powstrzymać krzyku, który opuścił jej gardło. Promienie księżyca powoli sączyły się przez zakratowane okienko, pełznąc do splecionych ze sobą łowców. Mimo utrudnienia w postaci potwornego, niekończącego się bólu, Imithy w końcu złapała sztylet. Zacisnęła na nim rękę, starając się wytrzymać kolejne fale cierpienia. Nagle poczuła, jak po udzie spływa jej coś ciepłego. Wiedziała, że już niedługo.
- Oto krew kobiety, która straciła dziewictwo i może dać nowe życie. - Powiedziała głośno i wyraźnie. Tsoar ją zignorował. Łowczyni przyciągnęła do siebie rękę ze sztyletem. Promienie księżyca świeciły teraz jasno prosto na nich. Nie zastanawiając się dłużej, wbiła sztylet prosto w pierś młodego łowcy. Lepka, szkarłatna substancja trysnęła na jej nagie ciało.
- A oto krew jej oprawcy, który traci dziś życie, by inne życie mogło być odzyskane. - Wyrecytowała zdecydowanym głosem, po czym szybko odczołgała się od umierającego w konwulsjach Tsoara. Po chwili jego ciało zamarło i zaczął spowijać je czarny dym. Imithy odsunęła się pod ścianę, uważnie obserwując martwą postać, znikającą za mroczną zasłoną...
***

Łowczyni zdążyła się ubrać i doprowadzić do porządku, nim całun ciemności ponownie ukazał martwego. Jednak zamiast blondwłosego chłopaka leżał tam Kaol. Widząc to, Imithy niemal się rozpłakała. Klatka piersiowa jej ukochanego unosiła się i opadała w spokojnym rytmie, jak gdyby przez cały ten czas po prostu spał, czekając na nią. Ostrożnie podeszła bliżej, przesuwając wzrokiem po postaci mężczyzny, którego straciła. Po chwili, nie mogąc się powstrzymać, delikatnie dotknęła ręką jego policzka. W tym momencie Kaol otworzył oczy. Były całkowicie czarne i nieprzeniknione. Widząc je, Imithy odsunęła się niepewnie.
- Kaol...? - Jej głos wyrażał niepokój. Tymczasem mężczyzna usiadł i spojrzał na nią w taki sposób, że poczuła się, jakby ktoś właśnie wysysał jej duszę. Powoli wycofała się pod ścianę, nie spuszczając wzroku ze swojej miłości.
- Kaol, nie poznajesz mnie...? - Jej głos łamał się, podczas gdy ona szukała na jego twarzy jakichkolwiek oznak zrozumienia. Nie znalazła żadnej. Mężczyzna podniósł się powoli, po czym skierował się w jej stronę, wciąż przewiercając ją na wylot swoim spojrzeniem. Jego krok był zdecydowany, ale jakby mechaniczny. Łowczyni skurczyła się, bojąc się tego, co ma nastąpić. Nie mogła się bronić. Nie chciała go skrzywdzić, nawet gdyby miała to przypłacić własnym życiem. Kiedy poczuła jego ręce, zaciskające się na jej gardle, wyszeptała tylko:

- Proszę... To ja... - Po czym zaczęła się dusić. Mężczyzna trzymał ją w bezlitosnym uścisku, patrząc na nią martwymi, czarnymi oczami, które znały tylko nienawiść. Imithy czuła, że długo już nie wytrzyma. Nagle, bardzo wyraźnie usłyszała szept Kruczej Wieszczki: „Miałam nadzieję, że nie wstąpisz na ścieżkę mroku...”. Po czym wszystko spowiła ciemność.

niedziela, 29 grudnia 2013

Ścieżki marzeń, skrawki myśli - część 2

Ścieżki marzeń, skrawki myśli
Niemożliwe


Droga dłużyła jej się strasznie. Niby tylko wsiąść do metra, przejechać jedną stację, wysiąść, kilkaset metrów i dom. Trasa na 15 min. Jednak w zimowe wieczory, gdy chłód natychmiast kąsał wystawione fragmenty nagiej skóry, a więc nos czy dłonie, droga zdawała się trwać wieczność. Nie pomagało zasunięcie szczelniej kurtki czy przyspieszenie kroku. Tak też było tym razem. Agnis szła szybko między blokami, kiedy nagle ktoś złapał ją za ramię. Odwróciła się gwałtownie, jednocześnie ręką celując w miejsce, gdzie powinna znajdować się twarz napastnika. Poczuła jak jej paznokcie przejeżdżają po miękkiej skórze policzka i usłyszała cichy syk, prawdopodobnie zaskoczenia bądź bólu. Dopiero wtedy spojrzała na twarz obcego. Momentalnie go rozpoznała i odskoczyła jak oparzona.
- Przepraszam! - Zawołała z rozpaczą w głosie. - Ja... Ja nie chciałam... - Opuściła rękę wbiła wzrok w ziemię. Po chwili jednak podniosła go z powrotem, aż napotkała spojrzenie... Carla. - Nic ci nie jest? - Wymamrotała cicho.
- Spokojnie. - Odparł, dotykając jedną ręką swojego policzka. Agnis natychmiast doskoczyła do niego, by obejrzeć skutki swojej samoobrony. Na policzku widniały trzy szramy, które wynikały ze zdarcia skóry. Wyglądało to trochę, jakby podrapał go kot. Mimo, że nie było to nic poważnego, dziewczyna poczuła się winna. Znowu zaczęła przepraszać, jednak Carl szybko ją uciszył.
- Przestań, to nie twoja wina. Nie powinienem cię tak znienacka zaczepiać... - Agnis już chciała mu przerwać, ale jej na to nie pozwolił. - Swoją drogą, widzę, że umiesz się bronić. - Uśmiechnął się do niej. Dziewczyna słabo odwzajemniła uśmiech, wciąż nieprzekonana jego zapewnieniami. Postanowiła jednak, że zostawi to dla siebie, zapytała więc tylko:
- A tak właściwie, to co tutaj robisz?
- Chciałem ci coś powiedzieć...
- Coś... Co? Skąd wiedziałeś, że będę tędy szła?! Akurat teraz?! - Niepokój zniknął. Zastąpiła go mieszanka ciekawości z czymś na kształt oburzenia. Czyżby ją śledził? Ale po co? Co ona go właściwie obchodzi?
- To... To nieważne... - Na jego twarzy pojawił się wyraz zakłopotania.
- Jak to nieważne? Zresztą... dobrze, najpierw powiedz, co chciałeś powiedzieć... - Patrzyła na niego z wyczekiwaniem w oczach.
- Ja... - Błysk.

***

Ciemność. Potem nagłe, oślepiające światło. Jakieś krzyki, chyba szamotanina. Ale dobiegające z daleka, jakby z innego świata. Potem głos. Głośny, ale spokojny. Chyba o coś pyta...
Agnis gwałtownie otworzyła oczy. Siedziała na krześle. To poczuła od razu. Gdy tylko jej wzrok przyzwyczaił się do oślepiającego światła w pomieszczeniu, zauważyła, że jest zamknięta. Gdzieś w tle widziała kręcących się ludzi, jednak oddzielały ich kraty. Przed nią zaś siedział jakiś człowiek i wciąż natarczywie o coś pytał. Jednak ona nic nie rozumiała. Nie słyszała o co mu chodzi, a może po prostu nie docierało to do niej. Poczuła czyjś dotyk na swojej twarzy. To ją oprzytomniło. Przynajmniej na tyle, że zrozumiała ostatnie słowa mężczyzny, który znajdował się przed nią.
- ...go zabiłaś?
- Co? - Nie miała pojęcia, o co chodzi. Ona kogoś zabiła?
- Pytałem, czemu go zabiłaś? - Ponieważ Agnis wciąż patrzyła na niego nic nie rozumiejącym wzrokiem, dodał: - Jeszcze raz... Czemu zabiłaś Carla? - Ostatnie słowo trafiło ją niczym pocisk.
- Carl. Coś jest z nim nie tak? Coś mu się stało? - Gorączkowo pytała, najwyraźniej wciąż nie rozumiejąc sensu usłyszanych słów.
- Carl nie żyje. Słyszysz mnie? - Poczuła się, jakby ktoś oblał ją znienacka kubłem zimnej wody. Przez chwilę siedziała, nie mogąc powiedzieć ani słowa. Po policzku spłynęła jej samotna łza.
- Jak to? To niemożliwe... - Wyszeptała po dłuższym czasie.
- Ty go zabiłaś. - W tym momencie Agnis zaczęła krzyczeć. Nie były to żadne słowa. Słuchając tego, można było odnieść wrażenie, że jest to swego rodzaju pierwotny zew rozpaczy, niemożliwy do przetłumaczenia na żaden dzisiejszy język. Siedzący przed nią mężczyzna próbował ją uspokoić. Z początku wydawało się, że jest w stanie to zrobić. Dziewczyna przestała krzyczeć, zaczęła jedynie powtarzać w kółko "to niemożliwe"  niczym jakąś modlitwę. Ale na tym się skończyło, nie dało jej się uciszyć w żaden sposób. W końcu mężczyzna wyszedł z celi zrezygnowany, zamykając ją samą ze swoją rozpaczą.
Minęło kilka godzin. Kilka godzin, przez które podjęła decyzję. Agnis uważnie obejrzała swoją celę. Nie było tam zbyt wiele. Ot, prycza, cienki koc do przykrycia się oraz osobna maleńka kabina z toaletą. Nie było to wiele. Ale wystarczy, w końcu była kreatywna...Błysk.

środa, 4 grudnia 2013

Ścieżki marzeń, skrawki myśli - część 1

Ścieżki marzeń, skrawki myśli
Ciepło-Zimno

Przenikliwy dźwięk alarmu odezwał się całkowicie niespodziewanie. Mimo przeszkolenia w przypadku podobnych sytuacji, oczywistym było, że teraz zapanuje chaos. Mimo to, ona usilnie wierzyła, że wszystko pójdzie zgodnie z planem, nikomu nic się nie stanie, a krytyczna sytuacja zostanie zażegnana.
- Proszę, ustawcie się parami. Udamy się teraz do najbliższego wyjścia ewakuacyjnego. - W głosie nauczycielki słychać było słabo skrywaną panikę. Jednak mimo to wszyscy posłusznie ustawili się, bardziej podekscytowani niż przerażeni. Także droga na zewnątrz obyła się bez większych przeszkód, bo dym nie dotarł jeszcze do tej części budynku. W tym momencie wydawało jej się, że naprawdę wszystko będzie dobrze, choć raz. Wydostali się na boisko – umówione miejsce zbiórki. Wszyscy, cali i zdrowi. Wkrótce zjawiły się także inne klasy. Wyglądało na to, że wszystko jest w porządku... Aż do czasu, gdy nie zostało ogłoszone, że to wszyscy. Wiedziała, że to nieprawda. Nigdzie nie było jego. Rzuciła się biegiem z powrotem z stronę budynku. Jego kształt osnuty był gęstym, szarym dymem, ale płomieni nie było widać. Nauczyciele coś do niej krzyczeli z tyłu. Uczniowie też. Zignorowała ich, biegnąc najszybciej jak potrafiła. Wkrótce dopadła do drzwi wejściowych. Otworzywszy je, wskoczyła do środka, prosto w kłęby dymu. Zasłoniła usta i ruszyła przed siebie. Wiedziała, gdzie szukać. Po schodach i w lewo. Zobaczyła płomienie na korytarzu. I usłyszała kaszel. Głośny, wyraźnie słyszalny mimo dymu i trzasku ognia. Pobiegła w tamtą stronę. Dotarła do drzwi jednej z klas. Dźwięk wyraźnie dobiegał ze środka. Tam też go dostrzegła. Zgięty w pół, kaszlał intensywnie, starając się zasłonić twarz.
- Carl! - Zawołała rozpaczliwie jego imię. - Słyszysz mnie?! - Podniósł lekko głowę, jednak nie była pewna, czy ją dostrzegł. Chciała dostać się do wnętrza pomieszczenia, jednak w tym momencie część wejścia zawaliła się, sypiąc iskrami dookoła. Kilka dotarło do niej. Syknęła z bólu, jednak determinacja sprawiła, że nie przejmowała się tym teraz.
- Carl! Proszę! Błagam, chodź! - Wyciągnęła rękę w jego kierunku, chcąc mu pomóc. Ten jednak tylko spojrzał na nią, po czym słabym głosem, zanosząc się kaszlem odparł:
- Zostaw mnie... Uciekaj...
- Nie ma mowy! Bez ciebie nigdzie się stąd nie ruszam! - Po policzku płynęły jej łzy, natychmiast wyparowując w gorącym powietrzu. Widząc, że on nie zamierza nigdzie się ruszyć, nie bez wysiłku przeskoczyła zagradzający wejście gruz.
- Dalej, idziemy! - Wzięła go pod ramię i zdecydowanie zaczęła wyprowadzać z piekła, które szalało wokół... Dym zasłaniał jej pole widzenia i dusił, ogień parzył. Wydawało jej się, że widzi wyjście... A może to tylko złudzenie? Halucynacja spowodowana brakiem tlenu? Nie wiedziała. Przed jej oczami pojawiła się ciemność. Nie była już pewna, czy kroczy do przodu, czy może się cofa albo leży na ziemi? Jedyne co czuła, to jego ciężar na swoim ramieniu. A potem wszystko straciło znaczenie. Błysk.
***
Cisza dookoła była nienaturalna. Było już dawno po wszystkich zajęciach, a budynek pozostał opustoszały. Jedynie woźny siedział u siebie, oglądając kolejny mecz w telewizji – a przynajmniej tak przypuszczała, bo zawsze to robił. No, nie był taki całkiem sam. Zostali jeszcze oni. Pracowali razem nad projektem. Jednak praca ta przebiegała w ciszy, której żadne z nich nie odważyło się przerywać. Siedzieli więc naprzeciwko siebie, zapisując jakieś notatki. Co jakiś czas ona podnosiła głowę i patrzyła uważnie na jego pochyloną sylwetkę. Próbowała złapać jego spojrzenie, jednocześnie nie chcąc by zauważył, że mu się przygląda. Oczywiście było to całkowicie absurdalne, ale nie myślała o tym. W pewnym momencie zamiast na niego, spojrzała za okno. Z nieba powoli spadały drobne, lodowe płatki.
- Śnieg! - zawołała cicho, przerywając tym samym niezręczne dla niej milczenie. Uśmiechnęła się lekko, po czym wróciła wzrokiem do jego osoby.
- Faktycznie... - I on się uśmiechnął, po czym spojrzał na nią. Jego oczy były niczym dwa zwierciadła o magicznej mocy. Ich intensywnie niebieska barwa przyciągała niczym magnes. Teraz nie mogła już oderwać od nich wzroku. On także na nią patrzył. Obserwował ją uważnie, ale było w tym coś więcej. Wtedy ona odwróciła wzrok i spojrzała na zegar na ścianie.
- Już późno... - Szepnęła, po czym wstała gwałtownie. - Powinnam już iść, ale... Pomogę ci jeszcze to sprzątnąć, dobrze?
- Nie trzeba, poradzę sobie... - Odparł stanowczym głosem. Jednak była w nim jakaś specyficzna nuta, której nie potrafiła odgadnąć. Jednak postanowiła o niej zapomnieć, więc powoli ruszyła do wyjścia, z żalem, że musi już iść. - Agnis...? - Jego zatrzymał ją. Odwróciła się powoli, zaskoczona. Teraz on także stał. Podszedł do niej jakby z lekką obawą.
- Agnis? - Powtórzył, cicho i niepewnie.
- Tak? O co...? - Nie dokończyła. Nagle jego dłoń wplotła się w jej włosy, a jego usta zetknęły się z jej. Nastąpiła eksplozja uczuć, emocji, obrazów, dźwięków, zapachów. Wszystkich zmysłów. Błysk.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Ścieżki marzeń, skrawki myśli - prolog

Ścieżki marzeń, skrawki myśli
Prolog

Myśl za myślą, wspomnienie za wspomnieniem. 
Uśmiech za uśmiechem, łza za łzą. 
Śmierć. Życie. Miłość. Nienawiść. 
Wieczność.
***
Cichy, ciemny pokój. Niewyraźne kształty rysujące się w środku. Ludzka postać leżąca skulona na łóżku. Oddycha spokojnie, oczy ma zamknięte. Jej usta poruszają się powoli, jakby coś szeptały... Nie wydobywa się z nich jednak żaden dźwięk. Błysk.
***
- Proszę... - Wyszeptała cicho. Jej oczy błagalnie patrzyły na niego. Jej ręce drżały, gdy chciała ująć w nie jego dłonie. W ostatniej chwili rozmyśliła się i gwałtownie je cofnęła. Pochyliła głowę zawstydzona. Próbowała walczyć z nadchodzącymi łzami. Nie do końca jej się to udało i jedna z nich ściekała jej teraz po policzku. Szybko wytarła ją wierzchem dłoni, po czym powoli uniosła głowę i na powrót zajrzała w jego oczy. Były równie niewzruszone co wcześniej. Chłodne i przenikliwe.
- Nic z tego. Wiesz dobrze, że nie mogę. - Odparł, a ona w tym momencie zrozumiała, że nie o to chodzi. Gdyby chciał, mógłby. Ale nie chce. Zacisnęła pięści, starając się powstrzymać od płaczu. Udało jej się, przynajmniej na tak długo, by mu odpowiedzieć.
- Rozumiem. W takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak odejść z twojego życia. - Ton jej głosu był bez wyrazu, obojętny. Odwróciła się i odeszła, sztywno krocząc ku ciemności przed sobą. Nie odwróciła się. Nie miała po co. W końcu nie była dla niego ważna... Błysk.

środa, 16 października 2013

Opowiadanie 4 - Mam coś...

Mam coś...

Rzucona książka uderzyła głucho o biurko. Dźwięk ten przerwał ciszę gwałtownie i brutalnie, ale sprawca wcale się tym nie przejął. Mężczyzna usiadł i schował głowę w dłoniach. Był zmęczony, co prezentowała cała jego sylwetka. Przygarbione ramiona, skulona postawa. Minęła chwila zanim podniósł się, wzdychając przy tym ciężko. Powolnym ruchem sięgnął po telefon, leżący tuż obok rzuconej przez niego książki. Westchnął raz jeszcze, kręcąc głową w jakimś skierowanym do samego siebie geście, prawdopodobnie niechęci wobec wykonywanej czynności. Znalazł właściwy numer na liście kontaktów i przyłożył telefon do ucha. Usłyszawszy sygnał, zesztywniał, zdając sobie sprawę z rozmowy, która go czekała. Nieprzyjemnej, ale niezbędnej. Jednak nikt nie odbierał. Po kilku próbach, jeszcze bardziej zniechęcony, odłożył urządzenie z powrotem na biurko. Usiadł na krześle i wyjrzał za okno. Na zewnątrz było już ciemno, jak zawsze jesienią o tej porze. W pomarańczowym świetle latarni tańczyły liście, dziko miotane przez wiatr. Chodnikiem przemykali ludzie, okutani w płaszcze, zawinięci w szaliki, spieszący się do swoich spraw. Mężczyzna obserwował ich przez chwilę, starając się nie myśleć o tym, co go trapiło... Jednak to nie było proste, a on nie miał już siły. Znowu skulił się i schował głowę w dłoniach...

***

Szła szybko, ale cicho, przemierzając ciemny korytarz. Miała nadzieję, że jeszcze go zastanie, choć tak naprawdę, wolałaby, gdyby poszedł do domu i odpoczął. Jednak zdawała sobie sprawę z tego, że go nie zmieni, choćby bardzo tego pragnęła. Gdy wyszła zza rogu, ujrzała światło płynące z otwartych drzwi. Serce zabiło jej mocniej, ucieszyła się na ten widok. Zwolniła odrobinę, uspokajając oddech, jak zawsze, kiedy miała się z nim zobaczyć. Powoli podeszła do drzwi i zajrzała do środka. Coś ukłuło ją boleśnie w sercu, gdy ujrzała go w takim stanie. Zgarbiony, skulony, z głową schowaną w dłoniach... Stała tak przez chwilę w drzwiach, bez słowa, niezauważona. W końcu zdecydowała się oznajmić swoją obecność. Zapukała delikatnie w otwarte drzwi, po czym weszła do środka, tupiąc lekko, by było słychać jej kroki. On podniósł głowę. Ujrzawszy ją, przez jego twarz przebiegł wyraz zaskoczenia, po czym momentalnie się uśmiechnął.
- Hej! - Zawołał. - Co tam? - Mówił z entuzjazmem i uśmiechnięty, jakby właśnie skończył robić coś, co wprawiło go w dobry humor.
- Nie udawaj... - Odparła, z troską i lekkim smutkiem w głosie. Nie lubiła być oszukiwana, nawet dla własnego dobra. - Widziałam cię przed chwilą... Co się stało? - Smutek został zastąpiony przez niepokój.
- To moje problemy... - Westchnął ciężko. - I tak nie potrafiłabyś mi pomóc...
Popatrzyła na niego, po czym uśmiechnęła się smutno... W głębi duszy czuła ból, że nie chce jej pomocy, że nie chce jej powiedzieć co go trapi, że nie docenia jej... Ale nie powiedziała nic z tych rzeczy. Zamiast tego, łagodnym głosem odparła:
- Wiem... Wiem, że nie znam się na problemach. Nie umiem dawać rad, nie mam wystarczająco doświadczenia, nie mam wystarczającej wiedzy... - Westchnęła cicho. - Ale mam coś, czego doświadczenie i wiedza ci nie dadzą... - Uśmiechnęła się, w jej oczach błysnęły łzy. Ale głos wciąż miała spokojny, może nawet trochę stanowczy. - Mam miłość... - Spojrzała mu w oczy, po czym, przełknąwszy ślinę, powiedziała po prostu: - Kocham cię.


wtorek, 15 października 2013

Łowcy

Łowcy
Niebieskie Oczy


Imithy wykonała szybki zwrot i skręciła w niewielki przesmyk między blokami. Biegła z niezwykłą prędkością, pragnąc zdążyć, nim będzie zbyt późno. Jeszcze chwila, jeszcze tylko kawałek... Serce biło jej jak oszalałe, gdy zmuszała swoje mięśnie do ostatecznego wysiłku. Jeszcze jeden skręt, teraz trochę pod górkę...Stop! Zatrzymała się u wylotu uliczki. Ofiara. Była tam. Powoli, nieświadoma, zbliżała się do niej. Imithy starała się uspokoić oddech po dużym wysiłku. Cicho, nie może się zorientować za szybko....Jeszcze tylko kawałeczek, jeszcze dwa metry...metr...pół... Dziewczyna wyskoczyła z mroku na niczego niespodziewającego się człowieka. Zatopiła kły w jego szyi, przebiła tętnicę. Poczuła cudowny smak świeżej krwi na języku...jeszcze ciepłej. Zaczęła ją pić... szybko zapomniała o otaczającym ją świecie, przesycona odurzającym smakiem szkarłatnej substancji. Kiedy wreszcie zaspokoiła pragnienie, oderwała się od bezwładnego ciała. Pozbawiony krwi, człowiek był niezwykle blady. Imithy, trzymając go w ramionach, delikatnie się nad nim pochyliła. Następnie, wyszeptawszy kilka tajemniczych słów, pocałowała go w jeszcze ciepłe, martwe usta. Całując mocniej, poczęła wysysać mu duszę. Kiedy skończyła, oderwała się od niego. To, co niegdyś było istotą ludzką, teraz przypominało skórzany worek wypełniony kośćmi... Imithy chwyciła go mocno, po czym zniknęła w mroku...
***
Coś trzeba było zrobić z ciałem...Dziewczyna wyciągnęła z niego kości, po czym resztę porzuciła, uprzednio porządnie ją zagrzebawszy między śmieciami...Minie trochę czasu, nim inne istoty ludzkie znajdą trupa... A w międzyczasie ona spokojnie zdąży uciec i zaszyć się gdzieś. Imithy przemieszczała się szybko po opustoszałych, mroźnych i ciemnych uliczkach. Niedługo później była już w swojej kryjówce. Stanowiły ją niewielkie ruiny nieopodal górki... Budynek ten był niegdyś stajniami, został jednak strawiony przez pożar, a następnie zarekwirowany przez Imithy. Łowczyni skutecznie odstraszała ewentualnych intruzów, używając Złowieszczej Aury, prostego zaklęcia, którego niegdyś się nauczyła. Natomiast Ci, na których Aura nie działała, zazwyczaj stawali się ofiarami dziewczyny. Imithy polowała samotnie, nie miała stada. Jeszcze nie... Łowczyni w swojej kryjówce zajęła się obrabianiem kości. Były świetnym materiałem na broń i ozdoby. Owszem, w polowaniu spokojnie wystarczały jej kły i pazury, ale zawsze lepiej się zabezpieczyć. Nigdy nie wiadomo, kiedy inni Łowcy postanowią zagarnąć jej terytorium. A wtedy broń może się przydać... W monotonnym zajęciu przeszkodził dziewczynie jakiś szmer. Odwróciła się gwałtownie, intensywnie wpatrując się w ciemność...
***
Delikatnie żarzące się w mroku oczy sugerowały, że oto odwiedził ją inny Łowca. Poruszał się cicho, ale zdradził go trzask gałązki. Był młody – bardziej doświadczony drapieżnik nie pozwoliłby sobie na taki błąd. Imithy warknęła, oznajmiając, że zauważyła intruza i nie zamierza odstąpić terenu. Jednak najwidoczniej obcy nie miał krwiożerczych zamiarów, ponieważ w reakcji skulił się mocno. Mimo to wciąż powoli posuwał się naprzód. Dziewczyna przyglądała mu się uważnie, gdy tak podchodził ostrożnie, chyląc głowę w geście uległości. Był niewielki, niski i chudy. Blond włosy, na oko sięgające mu do ramion, opadały mu na oczy. Ubrany był w grubą bluzę i dresowe spodnie. Na głowie miał przymałą czapkę. Cały strój utrzymany był w kolorze granatowym, z elementami czerni i brązu. Przynajmniej miał strój właściwy do polowań. Chociaż sądząc po sylwetce, te raczej niezbyt mu dopisywały. Czego chcesz? To mój teren! - Warknęła Imithy, gdy intruz podszedł bardzo blisko.
- Szukam...szukam pewnej łowczyni...Imithy? - Cicho odparł tamten, lekko drżącym z zimna głosem.
- To ja...Czego chcesz ode mnie? Skąd o mnie wiesz? - Dziewczyna nie starała się być uprzejma. Wręcz przeciwnie. Obcy naruszył jej teren. To nie nastrajało jej pozytywnie.
- Słyszałem o tobie...Od innego Łowcy...Mówił, że jesteś samotniczką...I wspaniałym drapieżnikiem...
- Od kogo? Jak miał na imię?
- Ohivon...
- Hmm... - Imithy zmieniła ton na nieco łagodniejszy. Jednak naprawdę jedynie nieco, ponieważ wciąż była trochę zdenerwowana. No i jeszcze ten Ohivon...Stara papla, zupełnie nie szanująca prywatności innych. Spotkała go kiedyś na łowach. Była wtedy sporo młodsza i nie znała jeszcze wszystkich zasad...Wtargnęła na jego teren w pogoni za ofiarą. Doścignęła ją i zabiła, ale Ohivon przyłapał ją. Na szczęście lub nieszczęście był pod wrażeniem jej umiejętności, więc zamiast ukarać ją, poprosił, by opowiedziała mu trochę o sobie. Była na tyle głupia, że zgodziła się i teraz ten staruch rozpowiada o niej na prawo i lewo...! Z zamyślenia wyrwał ją drżący głos młodego chłopaka, wciąż stojącego przed nią.
- Myślałem...Emm.... - Był bardzo niepewny i jąkał się. Nie zrobił dobrego wrażenia na dziewczynie. Wręcz przeciwnie, z każdą kolejną minutą miała coraz większą ochotę przegonić go ze swojego terytorium.
- No...?
- Czy może nie szukasz stada? - W końcu z siebie wykrztusił. Imithy była mocno zaskoczona, że taki nieudacznik, jak to coś stojące przed nią, może sobie wyobrazić dołączenie do jej stada...Pomijając, że takowego nie miała...
- Mówisz poważnie? Chciałbyś być ze mną w stadzie? - Głos dziewczyny ociekał złośliwością i jadem. Zaśmiała się paskudnie. Chłopak przełknął ślinę.
- No...tak. - Odparł bardzo niepewnie.
- Zapomnij! - Imithy zaśmiała się raz jeszcze, równie wrednie co poprzednio. - A jak ty właściwie masz na imię? - Spytała, nie mogąc powstrzymać złośliwości.
- Jestem Tsoar...
- Tsoar? To imię wojownika, nie chuderlaka! Jesteś pewien? - Łowczyni dalej znęcała się nad chłopakiem.
- Tak.
- No cóż, twoja sprawa. A teraz wynocha z mojego terenu! - Warknęła głucho. To było ostrzeżenie... Tsoar skulił się, słysząc warczenie i powoli zaczął się wycofywać.
- Szybciej! - Imithy warknęła głośniej i bardziej agresywnie. Postąpiła krok naprzód, odsłaniając kły. Chłopak, mocno przerażony, odwrócił się i uciekł, potykając w ciemnościach, mimo doskonałego wzroku Łowców...
***
Dziewczyna powróciła do przerwanego zajęcia. Tsoar szybko zniknął z jej umysłu. Pozostawił jednak po sobie nikły ślad, w formie pojedynczej myśli. Stado... Co, gdyby postanowiła je założyć? Gdzie znalazłaby członków? Blondwłosego nieudacznika z pewnością nie zamierzała brać pod uwagę... Więc kogo? Nie miała zbyt wielu znajomych wśród Łowców. Owszem, znana była jako niebezpieczny drapieżnik i skuteczny zabójca, ale była to jedynie lekko legendarna sława, przekazywana przez Łowców z ust do ust, nie mówiąca nic konkretnego. Tylko Ohivon podawał o niej konkretne informacje i bynajmniej jej to nie odpowiadało... Ale...do głowy wpadł Imithy niezły pomysł...Mogłaby przecież stworzyć nowego Łowcę! Owszem, to wymagało zgody Rady, ale da się ją zdobyć...A wtedy mogłaby wyszkolić go na wspaniałego mordercę, swojego godnego zastępcę, a może i następcę...Pomysł z pewnością wart rozważenie, jak stwierdziła dziewczyna. Następnie zaś jej myśli powędrowały w nieco innych kierunkach...
***
Następnej nocy wybrała się do siedziby rady. Biegła szybko, przemykając cichymi uliczkami, rzucając złowieszczy cień na okoliczne budynki. Miała ciemny strój, by nie rzucać się w oczy. Na swej drodze nie spotkała nikogo, więc bez problemu dotarła do celu. Budynek, w którym przyjmowała rada, od czasów wojny stanowił ruinę. Znajdował się w środku miasta, ale nikt nie kwapił się go odbudować. Tak więc, szczególnie nocą, jego posępna sylwetka odstraszała ciekawskich. Łowcom to jak najbardziej odpowiadało. Stwarzało wręcz idealne warunki.
Imithy zwolniła i spokojnie wkroczyła na teren ruin. Nagle wyskoczyło na nią dwóch Łowców, warcząc i sycząc agresywnie. Byli dość młodzi i pełni energii.
- Czego tu szukasz?! - Warknął pierwszy z nich, na oko 17-letni chłopak, brunet, z grzywką opadającą na jedno oko i potarganą czupryną.
- Spokojnie, to jedna z naszych! - Odezwał się drugi, starszy o kilka lat, z długimi, jasnymi włosami.
- Przyszłam się zobaczyć z radą. - Odparła Imithy spokojnie.
- Imię? - Zapytał niemiło pierwszy.
- Imithy.
- Ta Imithy? - Spytał drugi, lekko zaskoczony. - Wspaniała Łowczyni, Towarzyszka Śmierci, Siostra Ciemności?
- Owszem, ta. - Odparła Łowczyni nieco znudzonym głosem. - Wpuścicie mnie wreszcie?
- Ależ oczywiście! - Odrzekł jasnowłosy, po czym przesunął się, robiąc przejście. - Jesteś niesamowita!
Imithy nic nie odpowiedziała, tylko zdecydowanym krokiem wkroczyła do posępnego budynku.
***
- Co takiego Cię sprowadza, Imithy, moja droga? - Odezwał się przewodniczący rady, stary już Łowca, Eden.
- Nie mów tak do mnie! - Warknęła Łowczyni.
- Już dobrze, dobrze, Towarzyszko Śmierci... Bardziej Ci to odpowiada?
- Tak. Chciałam prosić o zgodę na stworzenie nowego Łowcy.
Początkowo członkowie rady zamarli, a następnie głos zabrała Wyu.
- Mamy już wielu Łowców... Każdy następny zwiększa ryzyko odkrycia naszego istnienia. Ponadto częstotliwość walk o terytorium i pożywienie wzrośnie. Czy możemy zatem znać powód twej prośby?
- Pragnę wyszkolić swego następcę. - Odparła krótko Łowczyni.
Wśród członków rady na chwilę zapanowało poruszenie. Zaczęli gorączkowo szeptać między sobą, naradzając się. W końcu odezwał się trzeci członek rady, Pataul.
- Przedyskutowaliśmy twoją prośbę i zadecydowaliśmy. Zgodnie z tradycją udasz się do Uhitse-Wieszczki. Poprosisz ją o wróżbę. Jeśli będzie pomyślna, dostaniesz zgodę. To wszystko.
Łowczyni nie była usatysfakcjonowana odpowiedzią. Popatrzyła złym wzrokiem na radę, ale powstrzymała się od głośnego warknięcia, zamiast tego rzucając chłodne „Dziękuję.”. Następnie wyszła. Wcale nie cieszyła się na myśl, że będzie musiała spotkać się z jedną z Uhitse. Zresztą jeszcze nie zdecydowała z którą... Analizując w myślach sytuację, stwierdziła, że Arachyone, czyli Pajęcza Wieszczka oraz Corviuus, Krucza Wieszczka, to najlepszy wybór. Ponieważ Arachyone mieszkała bliżej, ostateczny wybór padł na nią. Imithy postanowiła załatwić wszystko jeszcze tej nocy...
***
Schody do kryjówki Pajęczej Wieszczki, czyli do ciemnej, wilgotnej piwnicy, oświetlał tajemniczy zielony blask, pochodzący z niewielkich latarenek. Wszędzie wokół zwieszały się pajęczyny. Na niektórych czaiły się rozmaitych rozmiarów pająki, połyskując wieloma ślepiami. Łowczyni jednak nie przejmowała się nimi, schodząc w głąb zimnych czeluści tego miejsca. W końcu dotarła do rozleglejszego pomieszczenia, gdzie zielone światło było odrobinę mocniejsze. W jego blasku Imithy dostrzegła pośrodku niski, przypominający nieco jakiś mroczny ołtarz, stolik, a nad nim pochylającą się kobietę. Wcale nie wyglądała na starą, choć jak wiedziała Siostra Ciemności, miała już przynajmniej kilkadziesiąt lat. Wyglądała najwyżej na 25. Miała długie, idealnie czarne włosy. Gdy uniosła głowę, Łowczyni dostrzegła niezwykle bladą cerę i bardzo nietypowe oczy. Miały piękną, jasnozieloną barwę, podczas gdy większość Łowców charakteryzowała się oczami o różnych odcieniach czerwieni.
- Czekałam na ciebie, Towarzyszko Śmierci. Usiądź proszę. - Wskazała taboret stojący na przeciwko niej. Jej głos był delikatny, nieco kuszący, ale jednocześnie miał w sobie podstępne syczenie jadowitego węża. Imithy podeszła ostrożnie i usiadła na wyznaczonym miejscu. Arachyone sięgnęła po leżący na stoliku woreczek, potrząsnęła nim, po czym wysypała jego zawartość. Oczom Łowczyni ukazały się maleńkie kostki, układające się, z czego zdała sobie sprawę dopiero po chwili, w wyraźny napis: „Ciemność mą siostrą, Śmierć towarzyszką, a Szczęście utraconą miłością”. Wpatrywała się w te słowa, zastanawiając się, co mogą oznaczać. Jednak choć ich sens wciąż pozostawał dla niej tajemnicą, jedno zrozumiała: Nie była to wróżba pomyślna. W głębi siebie poczuła wściekłość... Oczywiście! Musiało tak być! Cały jej plan legnie w gruzach przez jedną... Ale chwila... Przecież rada wcale nie musi dowiedzieć się, że wróżba nie była pomyślna! Ta myśl pozwoliła jej ochłonąć. W takim razie czas ruszać po należne pozwolenie. Na tyle uprzejmie, na ile potrafiła, podziękowała Arachnoye za wróżbę, po czym wyszła. Gdy już znalazła się z powrotem wystawiona na działanie cudownie orzeźwiającego powietrza nocy, natychmiast pobiegła z powrotem do siedziby rady.
***
Tym razem strażnicy przepuścili ją bez żadnych obiekcji. Ponownie tej nocy stanęła przed obliczem rady.
- Wróżba brzmiała pomyślnie. - Rzekła po prostu. Kłamstwo było niewyczuwalne.
- Zatem zgodnie z umową... - Rzekł Eden. - Masz naszą zgodę.
- Dziękuję. - Odpowiedziała Imithy, po czym czym prędzej zniknęła z oczu rady.
Korzystając z cudownych ciemności na zewnątrz, szybko przemknęła do swojej kryjówki, by tam w spokoju upajać się swoim sukcesem. W ciągu najbliższych nocy czekało ją ciężkie zadanie – Znaleźć godnego następcę...
***
Poszukiwania zaczęła już o zmierzchu. Wędrowała wśród osiedli, obserwując nieświadomych ludzi. Minęła już wielu, lecz do tej pory żaden jej nie podpasował. Żaden nie wydawał się być dobrym następcą. Ulice powoli zaczęły pustoszeć. Ta noc wyglądała na straconą... Aż nagle Imithy dostrzegła idącego wśród bloków mężczyznę. Był raczej niski, ale nieźle zbudowany. Ale to nie sylwetka zwróciła uwagę Łowczyni, ale bardzo silna aura bijąca od niego. Wyczuwała w niej niezwykłą inteligencję, bystrość, spostrzegawczość, ambicję, charyzmę oraz, co najmniej jej odpowiadało, dobroć. Wszystkie inne cechy były jednak idealne i szkoda by było stracić taką okazję. A po przemianie dobroć z pewnością można wyplenić – tak uważała. Podjęła więc decyzję spontanicznie. Rzuciła się do biegu, mknąc cicho, aż dopadła mężczyznę. Ugryzła go szybko, jednocześnie zakrywając mu usta dłonią, by nie mógł krzyczeć. Na jego twarzy malowało się zaskoczenie. Imithy nie wysysała krwi, tak jak to zwykła czynić swoim ofiarom. Tylko ugryzła. Następnie odwróciła go w swoją stronę i spojrzała mu głęboko w oczy. Miało cudowną, błękitną barwę. Aż szkoda, że wkrótce staną się czerwone. Łowczyni, podtrzymując hipnotyzujące spojrzenie, zbliżyła swoje usta do jego. Ich wargi zetknęły się delikatnie. Towarzyszka Śmierci rozpoczęła pocałunek, tym razem jednak nie kradnąc duszy, a oddając cząstkę swojej. Trwało to chwilę, aż w końcu mężczyzna zamknął oczy, po czym zemdlał. Imithy zarzuciła go sobie na plecy, a następnie ruszyła do swojej kryjówki.
***
Obraz przed oczami stawał się coraz wyraźniejszy. Mężczyzna zamrugał oczami i ujrzał nachylającą się nad nim dziewczynę, mocno zaskoczoną.
- Czemu twoje oczy nie są czerwone? - Zapytała.
- Co? - Nie zrozumiał.
- Jesteś teraz Łowcą. Przemieniłam cię. Twoje oczy powinny być czerwone, a wciąż mają niebieską barwę.
- Łowca? Przemiana? Oczy? Nic nie rozumiem...
- Nieważne... - Westchnęła. Wyjątkowo nie wykazywała oznak agresji. - Jak masz na imię?
- Ja... - Zamyślił się na chwilę. - Nie pamiętam... - Wyjąkał w końcu.
- W takim razie od teraz będziesz się zwał Kaol.
- W porządku. - Mężczyzna podniósł się. Łowczyni nieco się odsunęła.
- Myślę, że jesteś już na tyle sprawny, by zacząć trening od zaraz.
Imithy uśmiechnęła się, ukazując kły...
***
Szkolenie Kaola trwało kilka miesięcy. W tym czasie Łowczyni zdążyła zżyć się ze swoim uczniem. Co więcej odkryła, że łączy ją z nim coś więcej niż tylko przyjacielska relacja. Pierwszy raz, a przynajmniej pierwszy odkąd stała się Łowczynią, czuła coś takiego. Ludzie nazwaliby to miłością, ona jednak, nie chcąc przyznawać się do uczucia, wolała nazywać to Więzią. Więź z każdym kolejnym dniem była silniejsza, ale Siostra Ciemności starała się trzymać ją w ryzach. Jej zdaniem była ona bowiem słabością.
Kaol uczył się szybko i bardzo dobrze. Był szybki i zręczny, a na dodatek sprytny. Po kilku miesiącach niektórymi umiejętnościami już dorównywał swojej nauczycielce. Tylko jedna rzecz wciąż martwiła Łowczynię. A mianowicie skłonności Kaola do czynienia dobra...
***
Szybkość. Szybkość. Szybkość... Skok!
Łowca skoczył na swą ofiarę, bezlitośnie wbijając jej pazury w kark. Oboje przetoczyli się kilka metrów. Dopiero wtedy drapieżnik dostrzegł, kogo zaatakował... Była to młoda kobieta, o urzekająco błękitnych oczach i blond lokach. Miała anielską urodę. Teraz na jej twarzy malowało się bezbrzeżne przerażenie... Instynkt Łowcy kłócił się z wewnętrznym głosem. Kaol był zdezorientowany. Nie wiedział, czy powinien zabić, czy raczej zostawić w spokoju... Piękność istoty go oczarowała. Ostrożnie zabrał pazury i cofnął się. Pomógł kobiecie wstać, przeprosił i uciekł. Nie wiedział, że świadkiem całego zajścia był Pataul... Twarz członka rady wykrzywiła się w paskudnym, złośliwym uśmiechu...
***
Imithy akurat spała w swojej kryjówce, gdy wtargnął tam Eden, w towarzystwie dwóch potężnie zbudowanych Łowców. Obudzili ją natychmiast, zanim jeszcze do niej dotarli. Wściekła, Łowczyni warknęła na nich porządnie, po czym lustrując ich złowróżbnym wzrokiem, spytała:
- Czego tu szukacie?!
- Och, Towarzyszko Śmierci... - Głos Edena ociekał jadem. - Z przykrością cię informuję, że twój uczeń, Kaol, naruszył nasze zasady... Pomógł człowiekowi! Znasz prawo... - Celowo zrobił pauzę, napawając się swoimi słowami. - Czeka go kara śmierci!
- Nie! - Łowczyni zrobiła wielkie oczy.
- A jednak... Jest już w drodze na Wzgórze... Jeśli się pośpieszysz, może zdążysz na egzekucję... - Roześmiał się podle. Łowczyni natychmiast się zerwała i pomknęła przed siebie, ścigana paskudnym śmiechem Edena...
***
Gdy dotarła na miejsce, była padnięta. Mimo to wykrzesała z siebie resztkę sił, by dotrzeć na Wzgórze. Jakaż była jej rozpacz, gdy zobaczyła, że jest za późno. Na samym szczycie płaskiego wzniesienia leżało jego ciało... Ciało Kaola. Imithy podbiegła do niego i przy nim upadła na kolana. Pochyliła się i spojrzała w niebieskie oczy swego ukochanego... Zamknęła je szybko, nie mogąc znieść martwego spojrzenia. Zadrżała. Dopiero teraz zrozumiała wróżbę... Przepełniał ją smutek... Pochyliła głowę i zaczęła płakać, pochylona nad Kaolem... Nie mogła się powstrzymać, dopiero teraz była w stanie wyrazić swoje uczucia... W końcu jednak przestała. Zacisnęła pięści. Uniosła głowę. Po policzku spływała samotna już łza. „To nie może być koniec. Nie taki.” - Przemknęło jej przez myśl. Zawyła głośno, zawierając w tym cały swój żal, gniew, całą gorycz, po czym wstała i umknęła do pobliskiego lasu... I tylko wiatr wyjący wśród traw na Wzgórzu powtarzał jej myśl:
- To nie może być koniec...

wtorek, 25 czerwca 2013

Opowiadanie 3 - Głupia

Głupia


Głupia. Tak, była głupia.
Tylko to chodziło jej po głowie tego dnia.
Te wszystkie maile, sms'y, rozmowy...  Była głupia.
Przeczytała jeszcze raz te kilka słów. A może...? Może... Chodziło o co innego...?
"Głupia" - skarciła się w myślach. Głupia i pełna nadziei. Taka była. To ją niszczyło.
Dlaczego właściwie do tego doszło, jak to się stało? Teraz już nie była pewna...
Pamiętała tylko jego uśmiech. I oczy... cudowne niebieskie oczy. I rozmowy, tyle rozmów...
A jeszcze więcej milczenia... Głupia!
Jak mogła do tego dopuścić? No tak... nie miała wyboru. Serce zdecydowało za nią.
Ale czemu? Nie potrafiła tego zrozumieć... A może właśnie wiedziała? Teraz nie miało to znaczenia.
Opadła na łóżko, bezsilna. Patrzyła w sufit. Uśmiechnęła się, wspominając coś, co kiedyś napisała...
A po policzkach spłynęły jej łzy. Tak, najwyższy czas.
Wstała z niemałym trudem. Poszła do łazienki, umyła twarz. Założyła buty. Chwyciła portfel i klucze. Wyszła z domu i zbiegła po schodach. Poszła prosto na przystanek. W myślach układała sobie, co mu powie. Nie miała pomysłu, jak mu to powiedzieć, nie raniąc go w żaden sposób... A może to było niepotrzebne, może nic go to nie obejdzie...? Przyjechał autobus. Wsiadła do środka, skasowała bilet. Usiadła na najbliższym wolnym miejscu. Wzrok miała nieobecny, wpatrzony w przestrzeń za oknem. Myśli w jej głowie wyglądały jak film. Pierwsze spotkanie, początkowa niechęć, potem fascynacja, aż wreszcie zakochanie. Spacer nocą, koncert, rozmowa. Potem druga i trzecia... Jak mogła być tak głupia? Ocknęła się, gdy autobus zatrzymał się na właściwym przystanku. Wysiadła. Rozejrzała się wokół. Żołądek skurczył się jej ze strachu. Ale nie zmieniła zdania. Musi to zrobić. A potem odejść.
Ruszyła przed siebie. Nawet nie zauważyła, kiedy dotarła pod jego drzwi. Ujrzawszy je, przełknęła ślinę.
A potem zapukała.
Usłyszała kroki, a potem drzwi się otworzyły. Stanął w nich on. Oczy, uśmiech... Takie, jak pamiętała.
Odwzajemniła go, choć przyszło jej to ciężko.
- Co tu robisz? - Spytał z wesołością w głosie. Nie domyślał się, czemu do niego przyszła.
Spojrzała na niego uważnie, zanim odpowiedziała.
 - Muszę Ci coś powiedzieć... Pamiętasz, napisałam kiedyś... - Jąkała się. Wiedziała, że on tego nie lubi, ale nie była w stanie normalnie tego powiedzieć... - Napisałam, że nie poddam się... Nie poddam się, dopóki będę miała o co walczyć...
Spojrzała mu w oczy. Zniknęły z nich radosne iskierki. Posmutniała z tego powodu. Może pamiętał, a może nie. Nie była w stanie tego określić. Otworzył usta, by coś powiedzieć. Nie pozwoliła mu. Szybko wzięła głęboki wdech i wydusiła z siebie te dwa słowa:
- Poddaję się.